EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Krzysztofem Gorczycą, prezesem stowarzyszenia „Towarzystwo dla Natury i Człowieka”

Działania Towarzystwa dla Natury i Człowieka pozostałyby mi nieznane, gdyby nie fakt, że stowarzyszenie to było współuczestnikiem remontu cmentarza w Werbkowicach. Prace na tym cmentarzu to jednak czubek góry lodowej. Nie może być inaczej, skoro stowarzyszenie działa od 1995 roku. Na rozmowę o pracy Towarzystwa zgodził się pan Krzysztof Gorczyca, obecny prezes stowarzyszenia, socjolog z wykształcenia.

Do naszej rozmowy przygotowywałam się, przeglądając dwie strony na Facebooku. Zacznę od „Cmentarzy pogranicza” (link)

K.G. Profil powstał dopiero w roku 2018, ale dokumentuje też działania wcześniejsze. Przed jego założeniem informacje o pracach na rzecz cmentarzy pojawiały się po prostu na stronach Towarzystwa. Wcześniej istniała strona internetowa, która nazywała się Cmentarze pogranicza. Zestarzała się technologicznie i zrezygnowaliśmy z niej. Była wersja ukraińska, ale stało się z nią to samo. Obecnie wszystkie informacje o tej części naszej działalności będą pojawiać się właśnie tu.

Druga wasza strona to Towarzystwo dla Natury i Człowieka (link). Pierwszy rzut oka na posty, nazwę... Nic nie wskazuje na zainteresowanie cmentarzami.

K.G. Cmentarze nie były naszym pierwszym obszarem zainteresowania. Wynikły raczej z ewolucji, jakiej podlega nasza działalność. Najogólniej Towarzystwo jest organizacją zajmującą się środowiskiem. Dopiero po ok. 10 latach pojawiło się nasze zainteresowanie dziedzictwem kulturowym, za czym poszła czynna jego ochrona: odnawianie cmentarzy jako materialnego świadectwa historii oraz przywracanie do użytku tradycyjnej muzyki z tej części świata, czyli pogranicza polsko-ukraińskiego. Jest to według nas powiązane. Tradycja, pamięć, zagrożone gatunki. To jest coś, co przydaje się nam dzisiaj i przyda na przyszłość. Zanikające tradycje muzyczne, utrata naturalnych rzek i mokradeł, niknące ślady po dawnych mieszkańcach - to coś, co czyni następne pokolenie uboższym.

Kto tworzy stowarzyszenie?

K.G. Jest to kilkunastoosobowa organizacja. Nasze działania opierają się na aktywizowaniu osób w różnych środowiskach, lokalnych społecznościach. Wiekowo jest to zróżnicowane. W niektórych działaniach uczestniczą przede wszystkim studenci, ale mamy też 40-50 latków. Jeśli chodzi o nasze działania związane z muzyką wiejską, to współpracujemy raczej z osobami starszymi z ostatniego pokolenia pamiętającego te nuty. Jest grupa, dla której jest to główne zajęcie życiowe, również zawodowe i to są osoby ok. 30-40 lat. Jeśli chodzi o przekrój zawodowy, to w stowarzyszeniu są reprezentowane różne profesje. Jest kilka osób z wykształceniem przyrodniczym, jednak historyków, etnografów i muzykologów nie mamy. Stąd wynika konieczność szukania współpracy z osobami z zewnątrz. W przypadku ratowania cmentarzy to historycy i konserwatorzy dzieł sztuki, kamieniarze, z którymi konsultujemy nasze działania, szkolimy się u nich. Oni pomagają też szkolić naszych wolontariuszy. W początkach tego programu fundamentalna była dla nas współpraca z Maguryczem. Bez nich nie dalibyśmy rady. W dalszym ciągu mamy kontakt.

W jaki sposób finansujecie swoje działania?

K.G. Jak się da. Szukamy wszędzie. Mieliśmy projekty z funduszy europejskich, z programów współpracy transgranicznej. Korzystamy z grantów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, NID. Ze źródeł lokalnych jesteśmy dotowani w mniejszym zakresie. Staramy się też w coraz większym stopniu finansować w oparciu o finansowanie społecznościowe. Zbiórki internetowe na konkretny cel, wpływy z 1% podatku, loterie fantowe, a nawet dochody z akcji kolędowania po wioskach na Roztoczu. Nie są to duże pieniądze, ale są. Projekty, wnioski piszemy sami, mamy już duże doświadczenie. Mamy zawodowo zaangażowane w to osoby w Towarzystwie. To jest część naszej pracy. Pomagamy też innym instytucjom w pisaniu projektów, aplikowaniu o fundusze dla takich programów. Konkurencja jest duża. Tam, gdzie pojawiają się jakieś nowe tematy, nawet dobrze działające organizacje mogą nie sprostać. Prowadzimy biuro, to jest spory element kosztów, jakie ponosimy.

Od ogółu do szczegółu. Cmentarze w waszych działaniach.

K.G. Od roku 2005 pracowaliśmy w różnym zakresie na ok. 45 cmentarzach, z których zdecydowana większość to wiejskie nekropolie prawosławne, w dużej części założone jako greckokatolickie. Nie wynika to z zamknięcia na cmentarze innych wyznań, sporadycznie pracowaliśmy też na cmentarzach żydowskich i ewangelickich, ale prawosławnych jest najwięcej i są w najgorszym stanie. Po wysiedleniu ludności ukraińskiej w latach 40. zostały pozbawione opieki, wiele było celowo dewastowanych. Mają specyfikę, którą poznaliśmy. Zdarzało nam się też pracować na cmentarzach w Ukrainie tak na cmentarzu prawosławnym i na rzymskokatolickim.

Kto spoczywa na cmentarzach, którymi się opiekujecie?

K.G. Rolnicy, krawcowe, księża, dzieci, żołnierze… Na cmentarzach prawosławnych tzw. Chełmszczyzny spoczywają miejscowi mieszkańcy wyznania prawosławnego, do 1875 należący do kościoła unickiego (greckokatolickiego). Z poczuciem świadomości narodowej bywało różnie, ale według dzisiejszych kryteriów przypisalibyśmy im narodowość ukraińską, posługiwali się głównie gwarą języka ukraińskiego, choć w inskrypcjach dominuje rosyjski. Są wśród nich też Polacy oraz Rosjanie - duchowieństwo, nauczyciele, carscy urzędnicy i wojskowi z okresu zaborów.

Jak jesteście odbierani przez mieszkańców?

K.G. Generalnie dobrze. Mieszkańcy może nie włączają się masowo do pracy, ale często chętnie udzielają pomocy, użyczając sprzętu, szopki. Nieprzyjemne incydenty są bardzo nieliczne. Pracujemy w miejscach obarczonych trudną pamięcią. Relacje polsko- ukraińskie w tym regionie obciążone są trudną historią i ludzie, którzy tam mieszkają, jakoś ten bagaż niosą. Wzajemne relacje w okresie wojny i w latach tuż po wojnie bywały, zwłaszcza na południu regionu, w okolicach Hrubieszowa, Tomaszowa Lubelskiego, bardzo brutalne w obydwu kierunkach. Każdy pamięta swoją wersje, ale tam mordowano się i palono w dwie strony. Szczególnie tu, na Lubelszczyźnie ocena tamtych sytuacji jest trudniejsza niż na przykład na Wołyniu, cywilne ofiary padały po obu stronach w zbliżonych proporcjach. Dlatego staramy się jak najbardziej wejść w tę społeczność. Mieliśmy taką historię: dwie sąsiednie miejscowości nad Bugiem. W jednej przyszło na nasze zaproszenie blisko dwadzieścia osób, włączyli się do pracy. W drugiej wsi niektórzy mieszkańcy warczeli na nas i wyzywali od banderowców przy samym zapraszaniu, nikt miejscowy nie przyszedł nawet na spotkanie po zakończeniu prac. Przy czym obydwie wsie są kulturowo i historycznie podobne. To jeden przypadek na dziesiątki, ale ciekawy przyczynek do rozmyślań. Część z osób spoczywających na cmentarzach, którymi się opiekujemy ma potomków wśród obecnych mieszkańców, powtarzają się nazwiska. A z tych z kolei część ma świadomość polską, katolicką, a część to prawosławni spośród których niektórzy czuja się Ukraińcami. Są osoby, które od ukraińskich korzeni się mocno odcinają. Potomkowie dawnych unitów, którzy wybrali przynależność do kościoła katolickiego i stali się Polakami. Bywa, że to właśnie oni przejawiają największą niechęć. Zawsze były to społeczności mieszane. Dodatkowo wielu obecnych mieszkańców to przesiedleńcy z Wołynia przenoszących wspomnienie tamtejszej rzezi. Skomplikowana sytuacja – pogranicze.

Proszę opowiedzieć, jak wygląda wasza praca w terenie.

K.G. Słońce, woda, piasek: cięcie krzaków, wykopywanie, składanie, szorowanie, ubijanie, noszenie kamieni, kucie, klejenie, kręcenie zaprawy, moczenie, suszenie, smarowanie, mycie... Poza fizyczną pracą bezpośrednio na cmentarzach często próbujemy też wychodzić z wiedzą, rozbudzać zainteresowanie i zaangażowanie. Inspirować miejscowe samorządy, organizacje, mieszkańców. Robimy wystawy, spotkania. Na Ukrainie też. Nasze zaangażowanie na Ukrainie jest więc dużo większe, niż tylko te dwa cmentarze. Mieliśmy taki misjonarski pomysł kierowania się na Ukrainę, szukania tam środowisk chętnych do współpracy. Bo jest taka dysproporcja: jest trochę ukraińskich działań na cmentarzach ukraińskich w Polsce, prawie natomiast nie ma zainteresowania niszczejącymi cmentarzami w okolicach Lwowa, Równego czy Łucka. Z kolei wypraw z Polski na cmentarze na Kresach jest znacznie więcej niż działań tu na miejscu, gdzie potrzeby są ogromne. Z punktu widzenia efektywności i logistyki takie proporcje mają mało sensu. Warto też myśleć o przyszłości, czy wyremontowany cmentarz będzie miał jakąkolwiek opiekę. Nasze założenie jest takie, że zrobimy porządek, poskładamy nagrobki, ale dobrze, żeby dalej o to miejsce zadbali lokalni mieszkańcy, uznali je za swoje. Dlatego staramy się tworzyć klimat przychylności.

Jak stwarzacie ten przychylny klimat?

K.G. Często chodzimy wręcz od domu do domu, spotykamy się z mieszkańcami, namawiamy do udziału w naszych pracach, w spotkaniach. Korzystamy też z pomocy kościoła jako pośrednika. Robimy spotkania na początek prac lub na koniec, czasem w połączeniu z wykonaniem kilku starych pieśni z tego regionu, pokazem filmu, zapraszamy miejscowych oficjeli. Bywa, że na cmentarzu odbywa się nabożeństwo, tak, żeby to miejsce odzyskało sakralny charakter. Jeszcze lepiej jeśli remont cmentarza odbywa się z inicjatywy gminy lub lokalnej organizacji. Dzięki temu ludzie nie odbierają nas jako „spadochroniarzy”, obcych. To jest przypadłość części polskich działań na wchodzie. Wolontariusze przyjeżdżają przekonani, że będą otoczeni potomkami „siekerników”. Ich relacje z miejscowymi są incydentalne, raczej ich unikają.

Co odróżnia cmentarze prawosławne od na przykład ewangelickich?

K.G. Oczywiście istnieją różnice wynikające z odmiennych tradycji, teologii czy w końcu języka inskrypcji, ale wygląd cmentarzy, modele nagrobków, materiały były podobne. Większe różnice widać między regionami, okolicami. Na przykład południe Lubelszczyzny w dawnej Galicji to teren nagrobków z wapienia pochodzących z warsztatów bruśnieńskich, tak na cmentarzach polskich, ukraińskich jak i niemieckich. Ta część Zamojszczyzny, która leżała w zaborze rosyjskim to głównie nagrobki z okolic Józefowa, też wapienne, ale kompletnie innej formy, przysadziste, wielopiętrowe. W okolicach Chełma, gdzie nie było lokalnego kamienia jest dużo więcej nagrobków z piaskowca i żeliwa, a na Polesiu cmentarze stanowiły las wysokich drewnianych krzyży. Musiał to być niezwykły widok.

Wspomniał pan o krzyżach żeliwnych. Udało się wam odnaleźć jakieś?

K.G. Setki takich krzyży, żeliwnych odlewów oraz kutych krzyżyków, wydobyliśmy z gruntu na cmentarzach prawosławnych powiatu włodawskiego i chełmskiego. Kowalskiej roboty nakrzyżniki wieńczyły dawniej wysokie na 4-6 m drewniane krzyże, będące w tej części regionu najpopularniejszym nagrobkiem do momentu upowszechnienia się lastryko. Po większości z nich pozostały dziś tylko te krzyżyki zwieńczeniowe. Na niektórych cmentarzach wydobywaliśmy ich nawet około setki.

Co się z nimi stało, stanie?

K.G. Część trafiło na wzmacniane lub rekonstruowane krzyże drewniane. W Kosyniu i Zbereżu powstały lapidaria z nich złożone. Duża ilość krzyży trafiła też w depozyt Poleskiego Parku Narodowego, z zamiarem przywrócenia ich na miejsce, kiedy pojawią się na to środki. Ciągle szukamy pomysłu, jak je wyeksponować. Powinny powrócić na cmentarze.

Jak szacuje pan ilość cmentarzy w rejonie waszego działania?

K.G. Na wsiach cmentarze były przyporządkowane parafiom, ale tych parafii prawosławnych było więcej, niż katolickich. Dążono do tego, by każda wieś miała swoją cerkiew i cmentarz, więc tych wiejskich czy leśnych cmentarzy jest bardzo dużo. Na Roztoczu zdarza się, podobnie jak w Bieszczadach, że nie ma już wsi, a cmentarz pozostał. Szacujemy, że istnieje około czterystu wymagających opieki. Jest też kilkadziesiąt cmentarzy ewangelickich oraz cała masa żydowskich, których unicestwianie zaczęło się już w czasie wojny. Warto byłoby je chociaż oznaczać, co też próbujemy robić. Tablic, które zawierałyby podstawowe informacje, zrobiliśmy już około sześćdziesięciu. Stanęły nie tylko w miejscach, w których pracowaliśmy

Wasze działania są zakrojone na szeroką skalę, cmentarze stanowią ich fragment. Robicie dla pamięci bardzo ciekawe rzeczy.

K.G. Tak, szukamy różnych dróg. Zrobiliśmy film dokumentalny „Kopuły niepamięci” (link do filmu) o wydarzeniach z 1938 roku. Wówczas na wschodzie Lubelszczyzny w ramach rządowej akcji „polonizacyjnej” w ciągu paru tygodni zostało zmiecione z powierzchni ziemi prawie 150 cerkwi prawosławnych. Była to pewnie jedna z przyczyn późniejszych krwawych zajść. Spróbowaliśmy przywrócić pamięć o tych miejscach. W dniach patrona danej cerkwi, które kiedyś gromadziły licznych pielgrzymów, odbywało się krótkie nabożeństwo i spotkanie na których pojawiały się różne pokolenia. Świadkowie wydarzeń, młodzi... Ich relacje sfilmowaliśmy. Dzisiaj stanowią ciekawy dokument. Czasem są to prostsze działania edukacyjne takie jak sesja "Dziedzictwo wschodniego chrześcijaństwa w krajobrazie okolic Hrubieszowa", czy wycieczka "Śladami prawosławia w okolicach Hrubieszowa".

Uruchamiacie działania międzynarodowe.

K.G. Tak. Już wspominałem o naszych próbach budowania relacji polsko-ukraińskich. Podobnym przedsięwzięciem były projekty takie jak „Nadbużańskie uroczyska” czy „Laboratorium pamięci pogranicza”. Były to obozy wolontariackie, w czasie których oprócz prac na cmentarzach osoby z Polski, Niemiec, Ukrainy i Białorusi realizowały swoje działania artystyczne na kanwie lokalnej pamięci, relacji świadków, obecności pamiątek historii w krajobrazie. Powstawały cykle fotografii, filmy, audycje. Te zarośnięte, znikające cmentarze są rodzajem uroczysk, których się unika, ale które kuszą swoją dzikością i tajemniczością.

Kończąc naszą rozmowę chciałabym spytać, czy istnieją publikacje związane z waszymi działaniami.

K.G. Bezpośrednio dotyczących naszych działań publikacji jeszcze nie ma. Istnieje natomiast książeczka „Roztoczańskie kamienie pamięci” dotycząca kamieniarki Józefowskiej (link ). Na sporym obszarze dominują nagrobki z tego kamienia. Postanowiliśmy zaprezentować ją szerszemu odbiorcy, bo to jest charakterystyczne dla Zamojszczyzny. Powstał również rodzaj katalogu, dotyczącego cmentarza w Werbkowicach, autorstwa Mariusza Sawy inicjatora i współorganizatora kilkuletnich prac na tej nekropolii (plik w formacie PDF)

Serdecznie dziękuję za poświęcony mi czas. Życzę kolejnych świetnych pomysłów.

Wywiad przeprowadziła Hanna Szurczak. Zdjęcia: archiwum Towarzystwa dla Natury i Człowieka
20.02.2020




Tomasz Szwagrzakkontakt